Wczoraj publikowałam przepis na ciasteczka z porem, w którym opisywałam swój fuck up. Teraz pójdę jednak o krok dalej, czyli będzie o przepisie na słodkie śniadanie, który powstał przez przypadek, w wyniku innego fuck up’a.
Chciałam wziąć udział w takim mini wyzwaniu na Instagramie, którego tematem były śliwki. Wszystko zaplanowałam, wystarczyło upiec brownie. I tu niestety „tylko” przerodziło się w „aż”, bo dodałam za dużo mąki i ciasto wyszło suche, zbite, po prostu – niesmaczne (a! koniecznie zerknij na moje porady pod przepisem, co zrobić z takimi nieudanymi wypiekami, by nie musieć ich wyrzucać).
Mogłam sfotografować to brownie, bo wyglądało dobrze, ale trochę tak bez sensu, prawda? Udawać, że jest taaakie pyszne, jak nie jest. Czas ucieka (a raczej słońce), patrzę na śliwki i mam! Grzanki z ricottą i przesmażonymi śliwkami. Ale, ale, nie mam ricotty i ochoty na wyjście do sklepu również nie. Był za to biały twaróg. I ta da dam (tu fanfary), wyszło mi idealne śniadanie do łóżka (no dobra, w tym przypadku do kanapy, ale Ty możesz zrobić je rano, nie zważając na to, że to niezbyt dobre warunki do sesji zdjęciowych).
Tak od brownie przeszłam do najzwyklejszych grzanek, które może zrobić każdy i dodatkowo zachwycić efektownym (lecz wciąż banalnie łatwym w przygotowaniu) śniadaniem swoją drugą połówkę. I niech Cię nie zwiedzie ta odrobina masełka, bo tak naprawdę jest to fit przepis na śniadanie.
Ilość porcji: 2
Czas przygotowania: 15 min
Kalorie (na porcję): 279 kcal
Składniki
- 4 kromki
- 60 g twarogu białego
- 20 g jogurtu naturalnego
- 1 łyżeczka miodu
- 3 śliwki
- 10 g masła
Przygotowanie
- Zrumień chleb na patelni grillowej.
- Wymieszaj twaróg z jogurtem i miodem.
- Na zwykłej patelni rozgrzej masło. Śliwki pokrój w plasterki, podsmażaj, aż delikatnie zmiękną.
- Posmaruj grzanki twarogiem, połóż na nie śliwki.
Kuchnia zero waste – co zrobić z nieudanym, czerstwym wypiekiem?
Ciasto wyszło zbyt twarde? A może było idealnie puszyste, lecz… kilka dni temu. Ha! W mojej kuchni się nic nie marnuje i mam na to tajny sposób, znany tylko nielicznym. No dobra, trochę oszukuję, bo będzie o bajaderkach vel kartofelkach (mam zabawną historię w związku z ich nazwą, a więc dotrwaj do końca), czyli o słodkich kuleczkach, które znajdziesz w niemalże każdej piekarni.
To nic innego jak zmielone, suche już ciasto. Zwykle w tym celu wykorzystuje się ciasto drożdżowe, ale jest wyjątek od tej zasady. Ma on miejsce wtedy, gdy tak jak mi, wypiek Ci się nie uda, lecz jest świeży. W przypadku starszych ciast nie mogą być one „mokre” (czyli z kremem, owocami), bo wtedy szybciej się psują i „przedłużanie” ich życia mogłoby Ci tylko zaszkodzić.
Jak zrobić takie kartofelki? Trzeba zmielić (bądź zmiksować) ciasto, dodać do niego rozpuszczonego masła, kakao, bakalii czy płatków owsianych. Tak naprawdę masz pełną dowolność. A jeśli masa nie będzie się sklejać, formować w kulki, to trzeba dodać jeszcze trochę masła i tak do skutku. W ten oto sposób ciasto zyskuje drugie, bardzo smaczne oblicze.
No dobra, to teraz ta anegdota. Na Śląsku na te kuleczki mówi się kartofelki. To oczywista oczywistość, w piekarni nie spotkasz się z inną nazwą. Wyobraź sobie więc moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nie jest to „oficjalna” nazwa. Co więcej, to oświecenie nastąpiło w dość niefortunnych okolicznościach.
Otóż byłam w piekarni, gdzieś w Małopolsce i mówię, że chce kartofelka. Sprzedawczyni patrzy lekko skonsternowana, że oni ich nie sprzedają. Tutaj konsternacja z mojej strony, bo przecież widzę, że je mają. I tak upłynęła jeszcze chwila pełna niedowierzania, aż w sposób wizualny udało mi się pokazać, o co mi chodzi. Jak się już pewnie domyślasz, kartofelek okazał się bajaderką. Z ciekawostek dodam jeszcze, że u mnie jada się chrusty, a nie faworki. Jak to jest u Ciebie?
You must be logged in to post a comment.